Tymczasem słońce weszło i ukazało światu swą jasną, promienną twarz. Krople rosy drgały jeszcze na trawie i na listkach — a ziemia podobną była do dziecka, które nagle, ze smutku do radości przechodząc, śmieje się, mając w oczach łzy wielkie jak groch.
Ptaszki unosiły się w powietrzu nad głową Beniamina, przelatywały nad nim, spoglądały z góry i zdawały się méwić do innych ptasząt:
— Patrzcie! patrzcie, oto Beniamin, Beniamin z Tuniejadówki, „Aleksander Mugden“ swego czasu! ten sam, który oto opuszcza kraj ojczysty, żonę, dzieci i idzie w świat daleki... Patrzcie, oto słońce oświetla bohatera, który wnet rzuci się na niebezpieczeństwa, z tłomokiem swoim pod pachą! Mocny on jest jako „lempert“ i śmiały jako orzeł, ten Beniamin... Śpiewajcie więc, ptaszki! śpiewajcie swoje „trilili“! rozradujcie serce bohatera!
Istotnie Beniamin doznawał rozkosznego wrażenia. — Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, — mówił sam do siebie — idę już w drogę. Żona moja zabezpieczona, gdyż, z łaski Bożej, ma środki do życia... ja sam zaś wolny jestem jak ptak.
Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.