Żydzi, otaczający Chaskla, śmiać się głośno zaczęli.
Bawił ich ten olbrzym, to uosobienie siły w Rokicie, płaszczącej się w pokorze przed takim drobnym, wątłym żydkiem.
— Chasklu — powtarzał Rokita — więc nic nie uproszę, nic nie uzyskam?
— Idź do cholery, ty pijaku, ja wcale nie mam przyjemności z tobą rozmawiać. Wynoś się do djabła!
Chłop wstrząsnął się jak pies, gdy go zimną wodą obleją, mruknął przez zęby jakieś przekleństwo, a pięść jego zaciśnięta, z szybkością błyskawicy, niby młot żelazny ugodziła w skroń Chaskla.
Stało się to w jednem mgnieniu oka, żyd padł na ziemię bez ruchu.
— Gwałt! rozbój! — wrzeszczeli inni. — Ty łajdak! ty zbójca! Trzymajcie go!
Ale zbójca uciekać nie myślał; stał nieruchomy, jak głaz, i wpatrywał się w leżącego, mrucząc:
— Chasklu, toć zgódźmy się przecie... Co chcesz, jak chcesz, odrobię...
Żydzi zaczęli Chaskla cucić, sądząc, że zemdlał; jeden pobiegł po doktora, lecz zanim ten przyszedł, znalazł się felczer Icek, pochylił się nad leżącym, dotknął go i zawołał:
— Nie żyje!
— Nie żyje! Zabił! Zamordował — wołali inni.
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.