Zrobił się wrzask piekielny, a w chwilę później tłum ludzi zgromadził się na rynku. Rozległy się krzyki, przekleństwa, a Rokita stał wśród tej gromady, blady śmiertelnie, prawie nieprzytomny, może nawet nierozumiejący, co się stało.
Rzucono się do niego, chciano bić, wiązać, ale chłop odepchnął najbliższych i stanął w pozycji obronnej.
Burmistrz śpieszył na miejsce wypadku, a za nim kilku mieszczan; już mu powiedziano, co się stało.
— Tyś zabił? — zapytał Rokitę.
— Bóg świadkiem, nie chciałem, jenom go trącił, ręka ociężała z żałości. On mnie wpierw jeszcze zabił.
— Słyszy pan, co ten zbrodniarz gada?! Chaskiel jego zabił! My jesteśmy świadki, my byliśmy przy tem!
— Weźcie go! — rzekł burmistrz do mieszczan.
Kilku silnych mężczyzn rzuciło się na Rokitę.
— Dajcie pokój, ludzie! — rzekł spokojnie — pójdę z wami. Już czy tak, czy siak, zginąłem...
Wprowadzono go do izby, mającej okno opatrzone kratami żelaznemi i zamknięto. Zostawszy sam, rzucił się na podłogę i leżał, patrząc w sufit szeroko otwartemi oczami. Chciał myśli zebrać, ale nie mógł, plątały się one w jego głowie bezładnie, a w kilka godzin później, gdy burmistrz
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.