dobrze, z którego boku się co zaczyna i gdzie się kończy...
Jechał pan Wasążek stępa, fajeczkę ćmił i o nowym procesie myślał, gdyż z przechodniami i przejeżdżającymi w rozmowę się nie wdawał, a na powitania ledwie że głową raczył kiwać.
W tem usłyszał poza sobą turkot i wołanie:
— Wio, wio!
Obejrzał się i wstrzymał trochę szkapę. Niebawem jadący zrównał się z nim.
Był to Jukiel, pachciarz z Zatraceńca, dobrze znany w okolicy Jukiel Katz, bardzo sprytny i obrotny żydek.
Jukiel siedział wysoko na tak dobrze wyładowanej biedzie, że dziw, jakim sposobem mógł się na niej utrzymać.
— Ho! ho! — zawołał basem Walenty — a niechże cię psy zjedzą, Juklu, toś biedę wypchał dopiero!
— Każdy człowiek swoją biedę pcha — odparł żyd — a tymczasem dzień dobry panu Walentemu.
— Dzień dobry! Ma się rozumieć; że będzie dobry. Dla takiego spekulanta, jak Jukiel, jarmark to żniwo.
— Jak czasem. Trafi się dobry, trafi się gałgan i częściej gałgan niż dobry, a ten, choć niby powinien być najlepszy, niewiadomo jeszcze, jaki będzie...
— Wielki będzie, nadzwyczajny!
— Skąd to można wiedzieć?
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.