— On teraz na tej oderżniętej skibie zboże zasieje, ale niedoczekanie jego! Ja zaraz do sądu i żeby mnie miało nie wiem co kosztować, z torbami puszczę.
— Mnie się zdaje, panie Walenty, że dwa lata temu asan miał sprawę w takim samym gatunku.
— Ho! ho! miałem ja i nie jedną.
— I zdaje mi się, że nawet z sąsiadem, Marcinem Sójką. Przypominam sobie ten interes, tylko ta jest różnica, że teraz sąsiad się worał w miedzę pana Walentego, a wtedy pan Walenty. I to też sobie przypominam, że tamtą sprawę pan Walenty przegrał.
— To i cóż? Nie każda sprawa bywa do wygrania, ale com się z nim po sądach natańcował, to pewnie jeszcze do dzisiejszego dnia pamięta!
— A ile pana Walentego kosztowało to tańcowanie?
— O tem niema co gadać; kosztowało, bo kosztowało, ale chłop się przekonał, że Walenty Wasążek nie da sobie w kaszę dmuchać! Był koszt, ale i skutek był, a skoro skutek był, to o koszt bajki!
— Nu, prawda. Każdy człowiek ma swoje lubienie; asan ma lubienie w sądach, asan gotów jeszcze kiedy i mnie sprawę zrobić.
— Niech Jukiel dwa razy tego nie mówi.
— Ale o cobyśmy się mieli prawować?
— O co? to najmniejsza rzecz. Chcecie? jutro was zapozwę i narobię wam takiej kapusty, że jej do Nowego Roku nie zjecie.
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.