mach tłok nadzwyczajny, przez ulice z trudnością przepychać się trzeba.
W zajeździe „pod Zielonym Łabędziem“ były trzy wielkie izby, w których podczas jarmarku gromadziło się zazwyczaj dużo gości.
W pierwszej, najparadniejszej stancji zbierali się dzierżawcy folwarków, rządcowie, nadleśni; w drugiej ekonomowie i zagonowa szlachta, koloniści i co zamożniejsi włościanie, a w trzeciej biedniejsi z nich. Pierwsza stancja była niby jak pokój, sprzęty w niej porządniejsze, w drugiej stoły i krzesła malowane, a w ostatniej — ławy zwyczajne, jak w karczmie.
Tu i tam uwijał się mąż Małki, Mojsie Fisz, i przy pomocy kilku żydziaków roznosił flaszki z wódką, z piwem, z czem kto żądał. Roznosił, kłaniał się, nadskakiwał, a pieniądze zgarniał, gdyż dzień jarmarczny to żniwo dla niego.
W drugiej i trzeciej stancji kręcili się różni żydkowie ze wsi i ci większym kupcom mówili na ucho, ile który gospodarz jest wart, ile pieniędzy pożyczyć mu można.
To byli znawcy swej okolicy.
Czego nie wiedział, naprzykład, taki Jankiel z Zatraceńca, Chaskiel z Olszanki, Mendel z Wierzbówki? Oni mogli powiedzieć, kiedy u którego gospodarza kura jajko zniosła, ile która krowa mleka daje, ile motków przędzy, wianków cebuli, grzybów suszonych, czosnku wisi na strychu. Nie było dla nich nic skrytego, żadnych tajemnic. Wiadomo im było, jaki przy której stajni jest za-
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.