— Czekać, czekać! — odpowiedział Wasążek i zdjął przedewszystkiem z szyi czerwony szalik wełniany, który pomimo gorąca miał na sobie, następnie zrzucił surdut, kamizelkę, rękawy od koszuli zawinął po łokcie i tak do pisania zasiadł.
— No, teraz — rzekł — pójdzie, jak po mydle, zobaczysz.
Szło oporem.
Ręka mokra przylepiała się do papieru, muchy, obsiadające łysinę, przeszkadzały zebrać myśli, pióro wyślizgiwało się z ręki...
Wielkiemi literami wypisał szlachcic: „Ja niżej podpisany własnoręcznie, Walenty Wasążek...“ Znowu umoczył pióro w kałamarzu, ale umoczył zanadto i ogromny kleks rozlał się po papierze.
— No, co teraz będzie? — spytał Jukiel.
— Uf! gorąco piekielnie; siedzę, jak w piecu, ciężko! Niech będzie co chce, posyłaj po onego żydziaka.
Chaskiel pobiegł i pisarza z sobą przyprowadził.
Był to żydek blady, jak kreda, szczupły, w kapocie nieco krótszej, niż czarnobłocka moda wymagała, z oczami zapadłemi, piersią zaklęsłą, suchotnik.
— To ty, żydku, taki mechanik od pióra? — zapytał Wasążek.
— Ja. Co ma być?
— Napiszesz rewers, a ja podpiszę.
— A co ma być?
— Rewers, powiadam ci. Czyś głuchy.
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.