wiście przy butelce. Mojsie Fisz stawiał flaszkę za flaszką, że zaś samo piwo Wasążkowi i jego towarzyszom wydawało się za lekkie, dolewali więc do szklanek araku i to im ogromnie smakowało.
Przy gawędzie i butelce czas prędko schodzi, to też, gdy się przyjaciele rozstali i gdy Wasążek dosiadł swej szkapy, było późno już — może jedenasta w nocy. Dokładnie nie mógł Wasążek tego nawet po gwiazdach wymiarkować, gdyż po pijanemu zdawało mu się, że te jasne światełka rozruszały się na wysokościach i że kręcą się po niebie, jak żydzi na jarmarku. Chociaż Wasążek miał wóz kuty i litry wyplatane, że wyglądał on zdaleka jak bryczka, jednak na kołach jeździć nie lubił i najczęściej podróżował wierzchem, na starej gniadej kobyle.
Była to szkapa własnego chowu Wasążka, znała swego pana i słuchała go, jak pies. Nie sprzedałby jej nawet za duże pieniądze, bo też było to bydlątko wielce mądre i na wszystkie sposoby wypraktykowane.
Wasążek umiał cenić jej przymioty i wiedział, że lepszej szkapiny dla siebie nie znajdzie. Istotnie, była ona jakby stworzona dla niego.
Do drogi tak była wypraktykowana i widząca, że czy w zaprzęgu, czy pod wierzchem, wśród nocy najciemniejszej stąpała pewno i śmiało, jakby w samo południe. Wasążek mógł spać na wozie doskonale, gdyż pewny był, że szkapa nie zabłądzi i że go do rowu nie wrzuci.
Przed sądem gminnym zawsze stawała, jakby
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.