Gdy się do niej kto zbliżał, tuliła uszy i wyszczerzała ogromne żółte zęby, z wyrazem wielkiego gniewu.
Raz w nocy, gdy złodziej zakradł się do stajni i chciał ją uprowadzić, tak go pogryzła i kopytami potłukła, że przez kilka tygodni leżał i ledwie się wylizał, tembardziej, że i Wasążek, którego hałas w stajni przebudził, nakładł mu także porządnie.
Od tej pory już się złodzieje nie kusili o szkapę.
Ale wszystkie te przymioty, które wykazywała, jako szkapa zaprzężna w drodze, zaradna w cudzej stajni i na pastwisku, potulna w domu, złośliwa wobec obcych, były niczem z przymiotami jej, jako wierzchówki.
Zdaje się że Wasążek część własnej fantazji jej odstąpił, bo gdy ją nieco rękawem wygładził, stare siodlisko na nią włożył, nabierała takiej zawadjackiej miny i fantazji, że trudno było ją poznać.
Od Wasążkowej posiedzialności, do figury za wioską niosła łeb wysoko, potem spuszczała go znowuż, ale niechno do innej wioski wchodziła, znów była fantazja i okrutna mina.
I Wasążek się wtedy pod bok podpierał, czapkę na bakier przekręcał i paradował tak, aż ludzie przystawali, mówiąc:
— Grosiwa wiele nie ma, ale miniasty od stu djabłów!
Z iluż to przygód niedobrych wyratowała Wasążka wierna szkapa!
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.