Szlachciura gorący był, do zaczepki skory, do bójki jeszcze prędszy, to też trafiało się czasem, zwłaszcza gdy się na kilku rzucił, że musiał zmykać, aby kości ratować. W takich zdarzeniach, skoro tylko szkapiny swej dopadł, był bezpieczny zupełnie. Nieraz gonili go i na dobrych koniach, ale gdzież tam! Szkapa rwała jak wicher, grudy ziemi wyrzucając zpod kopyt.
Wasążek wówczas pochylał się tak, że jego konopiaste wąsiska splatały się niemal z rozwianą grzywą kobyły, a on wykrzykiwał co chwila:
— Hulaj, starucha!
I starucha hulała, hulała bez pamięci. Mogło się zdawać, że ją szał jaki ogarnął. Rowy, wyrwy, zagony nic nie znaczyły dla niej; pędziła, jak wicher, dysząc ciężko, pędziła dotąd, dopóki tylko mogła.
Potem zwalniała bieg stopniowo, uspakajała się, aż wreszcie, ciężko robiąc bokami, stawała.
Wówczas Wasążek napominał ją łagodnie i ostrzegał:
— A sprobójno i ochwać się, starucho, obaczysz, że zaraz żydowi cię sprzedam!
Nie ochwaciła się, zdrowie miała żelazne i wytrwałość niespożytą.
Poczciwe bydlę. Siedmioro źrebiąt miał od niej Wasążek, a wszystkie pięknie się wychowały i za dobre pieniądze do ludzi poszły. Pamięta je Wasążek dobrze: wszystkie były gniade, jako i matka, łyse jako i matka, z pończochą na lewej nodze zadniej, też jako i matka.
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.