— Po okowitę dla Chaskla.
— Musi wam dobrze płacić, bo to kawał drogi.
— Oho, on zapłaci!
— To pocóż jedziecie? Jabym powiedział: jedź sam, kiedy ci potrzeba.
— Wiecie wy, Błażeju, jedno, ja wiem drugie, a Chaskiel wie trzecie. Nie zawsze człowiek może powiedzieć, co myśli, nie zawsze może zrobić, co chce. Eh, inszemu psu lepiej na świecie! — dodał machnąwszy ręką niechętnie.
— Nie mówcie tak, Michale. Bóg miłosierny przemieni na lepsze.
Rokita nic nie odrzekł, wóz smarował w milczeniu, dziad pozostał jeszcze chwilę, ale, widząc, że gospodarz do rozmowy chęci nie ma, odszedł.
Przy studni, opodal od chałupy Rokity, spotkał dziewczynę z konewkami. Ładna była dziewucha, zgrabna, wesoła, modre oczy patrzyły figlarnie, na ustach, jak świeże wiśnie czerwonych, uśmiech igrał. Biegła śpiewając.
— Dzień dobry, Franusiu! — rzekł dziad.
— Dzień dobry.
— Po wodę?
— Też pytacie... po cóżbym szła do studni.
— Ano prawda. Ojciec w domu?
— Gdzie zaś! Tatuś pojechali daleko...
— Do Kopytkowa?
— Akurat zgadliście! Do samej Warszawy pojechali — po towar.
— Oho!...
— A ma się rozumieć. Tatuś sklep na to trzy-
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.