mają, żeby we wsi wygoda była; ludzie kupują, nawet z drugich wiosek zajeżdżają, więc tatuś chcą, żeby jeszcze więcej towaru mieć i pojechali.
— I nie boi się ojciec?
— Czego?
— Choćby Chaskla... jemu nie podoba się ta rzecz.
— Tatuś powiedzieli, że choć w lesie wilk, to przecież ludzie do lasu chodzą. — Ale ja się z wami zagadałam, a nie mam czasu. Bądźcie zdrowi.
— Nie tak zaraz. Jedno słówkobym rzekł, toby Franusia miała czas słuchać.
— A jakież to słówko?
— Wczoraj w Czarnembłocie na jarmarku byłem.
— Wielka nowina! Toć wy po wszystkich jarmarkach, po wszystkich odpustach chodzicie.
— Tak, ale ja tam różnych ludzi widziałem.
— Jarmark bez ludzi nie bywa.
— I to prawda, ale nie wszyscy z jarmarku ukłony dla Franusi przysyłają.
— Kto, kto? mój Błażeju.
— Sobieński Kajetan z Brzozówki i syn jego Piotruś.
— Piotruś! — zawołała dziewczyna, pokraśniawszy zaraz, jak kwiat makowy — a onby się skąd wziął? Eh! Błażej tylko tak mówi... Piotruś przecie w Warszawie, w nauce.
— Nie w Warszawie, ale w domu już, bo naukę swoją ukończył. Franusię kazał pozdrowić, po-
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.