i zamiast wejść do siebie, poszedł dalej, aż na koniec wsi.
Dopiero ujadanie psa przebudziło go z zadumy. Obejrzał się i spostrzegł, że jest na samym końcu wsi, przed dworkiem Walentego Wasążka.
Szlachcic odpoczywał po całodziennym trudzie. Kapotę z siebie zrzucił i tak w koszuli tylko i w kamizelce siedział i ćmił fajkę. Rokicie przyszła myśl. Odpędził psa i poszedł prosto przed dworek.
— Niech będzie pochwalony! — rzekł.
— Dobry wieczór panu Walentemu.
— Na wieki wieków! — odpowiedział szlachcic. — Jak się macie! Michale? Cóż was tu na moje podwórko przypędziło?
— Bieda, panie Walenty.
— Mój bracie, zły ja doktór na biedę.
— Na moją biedę pan Walenty lepszy będzie doktór, niż kto inny.
— No, no?
— Pan Walenty prawo zna?
— Mój bracie, ty w swojem życiu tyle zagonów nie zorałeś, tyleś kop zboża nie omłócił, tyleś sztuk bydła nie pasł, ile ja artykułów i prawności mam tu oto, we łbie.
To rzekłszy, palcem w czoło się stuknął.
— Mów, jasno, śmiało a szczerze, jak na spowiedzi do księdza: sprawę masz, co?
Dusza pieniacka drgnęła w Wasążku, oczy jego zmęczone i jak gdyby zaspane, ożywiły się nagle, twarz przybrała wyraz zaciekawienia, wydo-
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.