— Niechno pan Walenty posłucha o drugim.
— No?
— W Czarnembłocie to było, na targu. Zeszliśmy się we trzech: Piskorz Jan z Ciepłej Woli i Podsiadło Bartłomiej z Brzozówki, też takie biedaki, jak ja, zmarnowane. Piskorz swojemu żydowi zaprzedany, Podsiadło swojemu. Zeszliśmy się przy kieliszku. Gadu, gadu, jeden się użalił, drugi użalił, bo każdemu gorzko. Podsiadło sprawiedliwy chłop, ale na szkło łasy okrutnie; aby flaszkę zobaczył, to już jej nie popuści, aż czyste denko ujrzy...
— Znam ja go, lubi łyknąć...
— Oj lubi. Ja sobie krzynkę podpił, on jak się rozżalił, tak stawia kwartę za kwartą, powiada: zalać robaka! Zalaliśmy tego. Wracamy, na Wygodzie — znów. Ja nie chciałem, ale Podsiadło molestował, Piskorz też, zaczęli stawiać. Pijemy. Ja też nie mogłem cudzego pić a swojego nie dać, wysypałem tedy garść koprowizny, co było jeszcze w kalecie. Pijemy na umor, bo Podsiadło wciąż dogadywał o tym robaku, żeby go utopić, a po prawdzie panu Walentemu powiadam, że w tej gorzałce, cośmy ją we trzech wypili, nietylko robak, ale spore prosię mogłoby utonąć.
— Spiliście się pewnie, jak nieboskie stworzenia?
— Oni całkiem. Piskorza na swój wóz wziąłem, bo mi po drodze było i odwiozłem go do chałupy, a Podsiadło został w karczmie, jak nie żywy i dopiero na drugi dzień wieczorem się przebudził.
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.