mąż przekładał jej, że to strata tymczasowa, gdyż z chwilą wygrania sprawy wszelkie koszta na Kobiałkę spadną i będzie je musiał co do grosza zapłacić.
Wasążek był pewny wygranej, ale kobieta, na takie rzeczy nie znawczyni, sądziła po swojemu i zapowiedziała mężowi, że już mu więcej do obory zaglądać nie pozwoli i że trzeciej krowy ruszyć nie da.
— Chyba mnie pierwej na cmentarz wyprowadzisz — mówiła — aniżeli weźmiesz to bydlątko. Dość już! Dwie straciłam, takie kochane; od maleńkości wychowane... takie dobre!
Słuchać tych żalów i tego lamentu Wasążek nie mógł; uciekał więc w pole, gdziekolwiek, byle dalej od domu. Nocował w stodole, często i głodu przymierał, a na obiad do izby nie szedł, bo kobieta, czy o łyżce, o misce, czy o czemkolwiek mówiąc, zawsze do tych krów powracała i taki zawsze lament czyniła, że tylko uszy zatykać i za dziesiątą granicę uciekać.
W dodatku do wszystkiego złego Jukiel i Chaskiel o należność swą dopominać się zaczęli, z początku spokojnie i grzecznie, a potem coraz ostrzej i natarczywiej; że zaś Wasążek pieniędzy nie miał, więc się o sąd cała bieda oparła. Napróżno szlachcic prosił — nie chcieli ustąpić.
— Wasan myśli, — mówił Jukiel — że z wasanem można się układać?
— Ja chcę przecież...
— Kiedy wasan kapcan jest już i układu nie
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.