Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

nic. Sprzecznie to; niby na prawo, niby na lewo, a po prawdzie ani tak, ani siak.
— Oj, nie rozumiesz ty, Michale, nic nie rozumiesz. Na prawowanie pieniędzy nie mam, fortunę żydom zostawiam, ale nie byłbym ja Walentym Wasążkiem, nie umarłbym spokojnie, w grobie, w świętej ziemi jeszczebym się przewracał, żebym onym gałganom kapusty nie narobił. Toć i koń, skoro go wilcy opadną, nie da się zjeść odrazu, jeno obróci się do nich tyłem i jak pocznie wierzgać, to niejednemu zęby popsuje, albo i szczękę przetrąci. Cóż ja mam być gorszego od konia? Tak się dać zjeść bez obrony? Ej, bracie kochany, to nie na mnie! Kopyt ja, coprawda nie mam, ale głowa, chwalić Boga, jest i zawczasu piwo warzyć umiem. Wasążka samego nie zjedzą, a jeżeli już przyjdzie na to, że zjedzą, to sobie zęby poszczerbią. Rozumiesz teraz, bracie?
— Nic a nic, ani słowa.
— A toć jasne, jak dzień. Moja fortuna szlachecka, kupić każdemu ją wolno; wyroki są, przyjdą żydy do opisu, a skoro przyjdą, to teraz szwagier mój i kum do nich z aktem, jako jednego jest połowa i drugiego połowa. Kupili, zapłacili, opisali się dokumentnie, a mojego niema w tem nic. Biedak jestem i w służbę idę. A chcą się do bydła dobrać i do konia, to też posprzedawane. Żydy uderzą w gwałt, zaczną krzyczeć, poznają, że Wasążek twardy, że trzeba mocnych zębów na niego.
— I nic nie wskórają?