niech sobie zębów trochę napsuje. Niech wie, że trafi się inszy człowiek twardy. Oto, widzisz, takiego panicza z Zatraceńca to wnet zgryźli.
— Oj, zniszczyli go do nitki, to prawda.
— Zawszeć to tak bywało — rzekł Wasążek — i po nas tak samo będzie. Pana zjedzą, chłopa zjedzą, tylko z nami, co nie jesteśmy ani panowie, ani chłopi, trudniej im idzie. Ja im tam mojego mienia łatwo nie oddam, potańcują oni jeszcze kawał czasu, zanim się do skutku dobiją, a że ja nie mam na tańcowanie forsy, to obróciłem zawczasu kota ogonem, żeby oni musieli tańcować i pieniądze z kieszeni wykładać. Co dalej będzie, to będzie, ale zawszeć ta choć człowiekowi pociecha, że się im sprawę zamąciło, kapusty narobiło i że muszą teraz dobrze łbami kręcić i dużo na koszta wydać, zanim przyjdą do czego.
— Nie wielkać to, mój Walenty, pociecha!
— Jak dla kogo; dla mnie wielka. Jak ja widzę, że taki lichwiarz tańcuje, to mi jakoś na sercu lżej.
Tego dnia Wasążek bardzo się do szwagra rozczulał, gawędzili obszernie, nawzajem honory sobie świadcząc, pomimo, że nieraz bywały pomiędzy niemi procesy i spory zawzięte o byle co.
Atoli tak Wasążek, jak i jego szwagierek, jedną mieli zasadę, a mianowicie: że w familji kłócić się można, ale niechby kto obcy jednego z familjantów zaczepił, to wtenczas, choćby i powaśnieni, choćby nawet w kłótniach będący, powinni za „familjantem“ stanąć, jak mur i bronić go całą mocą.
Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.