Dzwonek oznajmiał jego przybycie, zapalano światło... a w kilka dni później schodzili się ludzie, dzwony jęczały, kapucyni prowadzili na cmentarz.
W r. 1855, w Lublinie, straciłem matkę, młodziutką kobietę. Pięć lat życia wówczas liczyłem. Matka umarła na cholerę; zasłabła w nocy, zgasła w południe, w cztery godziny później już ją pochowano. Gdy się na cmentarzu smutny obrządek zakończył, gdy szalejącym z rozpaczy ojcem moim się zajęto, zbliżył się do mnie poczciwy zakonnik, wziął mnie na ręce, uspakajał i serdecznie, łagodnie tłómaczył, że matce będzie dobrze tam... daleko, a mnie tu na ziemi Bóg nie opuści...
We dwa lata później umarł mój ojciec, potem dziadek i znowuż przy ich śmierci był zakonnik, znowuż ich trumny kapucyni odprowadzali na cmentarz, nie dziw więc, żem sobie wyobrażał ich, jako wysłańców, przychodzących po dusze, a zarazem jako pocieszycieli w smutku i nieszczęściach, nie dziw, żem ich kochał i bał się jedno-
Strona:PL Klemens Szaniawski Ojciec Prokop.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.
— 9 —