jeszcze byłoby jej tam za obszernie, a czasem zdarzy się taka, że jej w człowieku za ciasno, więc wydobywa się na zewnątrz, ogarnia szerokie koła bliźnich i sama się między nich rozdziela, jak światłość i ciepło niewyczerpane. Daje ona wszystkim po promyku, a sama zostaje taką, jak była, niewyczerpaną, niby słońce. Przyznam się szczerze, żem ja w nim od razu tej nadzwyczajnej wielkości nie dostrzegł, chociaż na ludziach niby się znam niezgorzej. A no, pokazało się w tym wypadku, że znam się istotnie, jak kot na musztardzie. Figle mi czasem płatał ów pan Jan, późniejszy ksiądz Prokop. Jednego razu byłem u niego; miał długie włosy, narzekał, że na wsi nie ma kogo, coby je porządnie ostrzygł. Ja również miałem obfitą czuprynę, proponuję tedy: — Jedźmy do Odessy, tam nas ostrzygą, jak należy i modnie. On mówi: — Dobrze, pojedźmy, ale pamiętaj, panie Piotrze, że specyalnie tylko po to, aby się ostrzydz. A no, zgoda pojedziemy. Bagatela! Do Odessy, ładny kawał drogi.
Strona:PL Klemens Szaniawski Ojciec Prokop.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —