okno wpadał prąd świeżego wiosennego powietrza.
Świątobliwy starzec wyglądał bardzo mizernie, zdawało się, że dni jego są już policzone, że lada chwila wielka jego dusza nas opuści.
Na wysokiem czole rysowały się zmarszczki, ascetyczna twarz była woskowej bladości, długa biała broda spadała na wątłe piersi, tylko oczy, pełne rozumu i łagodności, miały blask młodzieńczy.
Ręka, w której trzymał pióro, była mała, wychudła i jakby przezroczysta.
Przyjął mnie z dobrotliwym uśmiechem i ożywił się, gdym wspomniał o Lublinie, o dawnych czasach, o dziadku.
— Tak, tak — rzekł — anibym cię poznał, tyle czasu... Dziadek twój już dawno nie żyje, modlę się nieraz za spokój jego duszy. Pan Mateusz Brodowski... zacny był człowiek... Muszę ci też opowiedzieć, w jaki sposób się z nim poznałem. Właśnie tylko przybyłem do Lublina, jako gwardyan; byłem jeszcze dość młody, trochę
Strona:PL Klemens Szaniawski Ojciec Prokop.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.
— 34 —