Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/030

Ta strona została przepisana.

wadził nas do malutkiego pokoju, z dużem oknem. Tam nic nie było prócz czterech krzeseł. Ewunia mi powiedziała, że się to zowie loża; gdyśmy stanęły w tym oknie, na stołeczkach, żeby nam lepiej było, zobaczyłam wielką salę, i bardzo wielu ludzi w ścianach; najwięcej ich było pod samym sufitem, osobliwie też żydów: bałam się, żeby który nie spadł, bo tak się pchali jeden na drugiego; im niżej, tem mniej było osób, a cała sala była malowana, złocona, w karmazynowe firanki ubrana. W środku zaś sali wisiał ogromny żyrandol, tak jasny, zmrużać oczy musiałam. Jeszcze sztuka nie była zaczęta; Mama Ewuni umyślnie nas wcześnie przywiozła, żebym miała czas przypatrzeć się wszystkiemu. Niedługo po naszym przyjeździe, muzyka umieszczona na dole, zaczęła grać bardzo pięknie; ja się spytałam Ewuni:
— Czy się to sztuka zaczęła?
Ona rozśmiała się ze mnie, bo już trzeci raz była w teatrze; powiedziała mi, że się sztuka rozpocznie, gdy kurtynę podniosą. Ja jej się spytałam:
— Co to kurtyna?
A ona mi pokazała wielką firankę, prześlicznie malowaną i powiedziała: że za taką firanką jest scena, na której aktorowie grają sztukę. Ach! jak też wyglądałam tej chwili, kiedy tę kurtynę podniosą: osób przybywało. Mama mi posiedziała, że te osoby nie siedzą w ścianach; tylko w takich pokoikach jak nasz. Koło nas i zaraz nad nami, same prawie kobiety siedziały, pięknie poubierane w kwiaty, w pióra, widziałam i dzieci kilkoro; w samej zaś sali na dole, daleko więcej mężczyzn niż kobiet, ale ci mężczyźni wszyscy tyłem się obracali do kurtyny, i wokoło patrzyli, niektórzy nawet przez szkła, a wszyscy z odkrytą głową. Jak kurtynę podnieśli, za-