Za trzy miesiące skończę siódmy rok. Mam dwóch braci i siostrę, ale ja najmłodsza. Moje imieniny są razem z urodzinami, w maju, na świętą Joannę. Pierwsze, które pamiętam, były te, kiedym cztery lata skończyła. Jakem się tego dnia obudziła, jeszcze w koszulce biegłam do Mamy do łóżka, i wołałam:
— Mamo! to moje imieniny!
Mama wstała, uściskała mnie, darowała mi śliczną sukienkę niebieską w paski, i powiedziała:
— Ty nic nie wiesz, Joasiu. Babunia przysłała wczoraj konie i bryczkę, i pojedziemy do mej i do Saluni wszyscy: i Tata i bracia.
A Babunia mieszkała o dwie mile od Warszawy w wiosce, którą trzymała w dzierżawie; tam już od miesiąca była moja siostra Salunia, ale ja jeszcze nigdy tam nie byłam. Wtenczas jeszcze ani razu nie wyjeżdżałam z Warszawy, nie pamiętam nawet, żebym jaki ogród widziała; piastunka chodziła ze mną na rynek Starego Miasta, tam mnie woziła w wózeczku, i nic nie znałam piękniejszego od Rynku, i od tych topoli, które wkoło niego rosną, a mieszkaliśmy przy Piwnej ulicy.
Kiedym się więc dowiedziała, że pojadę na wieś do Babuni, do Saluni, zaczęłam biegać po całym domu: wpadłam do Taty pokoju, gdzie kilku było chorych; pobiegłam do braci, do kucharki, do młodszej, nawet na dół do kobiety, która tam z bułkami siedziała, i tak się