— O, kochany mój ptaszku — mówił do niego, głaskając go i całując — jakie masz piękne żółte piórka! żebym był bogaty, zarazbym ci kupił klatkę i chowałbym u siebie, takbyś dużo jadł! Ale ja biedny, muszę cię sprzedać! Zabiją cię, oskubią, na rożenek wsadzą; ach! jak mi cię żal, mój biedny czyżyku!
Tu Tomkowi łzy się zakręciły w oczach.
— Żeby nie dla Matki, to jabym cię zaraz puścił; może i ty masz matkę? nie gniewaj się więc, że ja daleko bardziej kocham moją od ciebie!
Tomek mówił to wszystko do swego czyżyka, wracając do domu drogą. Kiedy kończył ostatnie słowa, usłyszał za sobą stąpanie koni, i głos jakiś, który na niego wołał:
— Chłopczyku! chłopczyku! co ty tam tak rozprawiasz?
Tomek się zląkł, obejrzał się i wypuścił czyżyka! ptaszek w momencie jednym znikł z jego oczów, chłopiec chciał biedź za nim, kiedy obróciwszy się lepiej, spostrzegł pana prześlicznej urody, bogato ubranego na koniu, i za nim kilku innych, mniej wystrojonych. Tomek poznał zaraz, że to jakiś wielmożny, chciał się ukłonić, zdjął kapelusz: wyleciały i drugie dwa ptaszki! W najżywszej rozpaczy, nie zważając na przytomność tylu panów, rzewnie płakać i narzekać zaczął. Ten sam pan, który na niego wołał, zapytał go się przyjemnym głosem: dlaczego tych ptaszków tak żałuje?
— Jak — odpowiedział Tomek łkając — nie mam żałować! kiedym za nie miał Matce furkę drzewa kupić.
— To twoja Matka musi być bardzo biedną?
— Zapewne że biedna, a do tego i chora; o moje ptaszki! moje ptaszki!
Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/065
Ta strona została przepisana.