Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/070

Ta strona została przepisana.

też zdarza, osobliwie w zapusty, że bilet wziąwszy odchodzą: nie sposób wszystkiemu wystarczyć.
Jednak to moja Karolinko, wygodnie być bardzo bogatym; pamiętam, że jak u was był ten balik dziecinny, to i ty i siostry twoje i Mama byłyście niezmiernie zajęte; my zaś wcale nie. Już za trzy dni ma być ten wielki bal, tylu rzeczy, tyle strojów potrzeba: my o niczem nie wiemy. Tata się trochę kręci, sześć naszych kobiet szyje w garderobie; trudniejsze szczegóły robią u modniarek: marszałek i kamerdynerzy rozmaite rzeczy od kuprów znoszą. Mania gości przyjmuje, których zawsze mnóstwo bywa, a ja cały dzień z metrami, albo w salonie. Lecz nie pojmuję, dlaczego przy tem wszystkiem Mama i Tata niezmiernie są smutni, jeszcze bardziej jak przy was. Póki są goście to weseli, ale kiedy sami, to niech Bóg zachowa; dzrś właśnie rano zastałam Mamę płaczącą, Tata chodził zamyślony po pokoju: chcąc ich rozerwać, pokazałam im śliczny szal tyftykowy, który jedna kobieta na sprzedaż przyniosła. Mama i patrzeć na niego nie chciała; Tata wyszedł i zamknął drzwi z trzaskiem; jednak po obiedzie przywołali kobietę, i Mama szal kupiła. Dali jej jakieś stare srebra brzydkie i pierścień brylantowy, okropny antyk. Mama powiada, że ten szal jak znaleziony taki tani; sześćdziesiąt dukatów rachowała go sobie ta kobieta, a ogromny, i prawie nowy. Często także, bardzo często, jacyś Ichmoście i jakieś Imoście się schodzą; Tata kiedy tylko może zmyka co tchu przed niemi; a choć czasem jest w domu, każe mówić, że go niema. Jedna kobieta osobliwie, codzień przychodzi: jak ją Tata zobaczy, zawsze zblednie, tak się zmiesza!... — Ach! żebyś wiedziała, jak Frani ładnie w krakowskim ubiorze? Emilce nie tak, bo śniada, i mnie