szając stłukł największe. Kamerdyner Taty powiadał, że to na siedemdziesiąt dukatów szkoda. Bardzo rzecz piękna dawać bale, nawet koniecznie wypada takim panom jak my, ale ci się przyznam, moja Karolino, że to kłopot wielki. Biedna Mama tak się tym kucharzem, tem zwierciadłem zgryzła, a potem przystrajaniem stołów tak się umęczyła, że aż zesłabła; leżała całe poobiedzie, i dopiero wstała na dwie godziny przed balem. I co szczególnego! jeszcze nigdy tylu Ichmościów nie było jak w ten dzień! Tata który zawsze taki dobry, jednego z nich ze schodów zepchnąć kazał; musiał też to być warjat, bo historye wygadał na nas, że bale wydajemy. A jemu co do tego?.... Jak się goście zaczęli zjeżdżać, wszystko się uspokoiło i już było dobrze. Po Mamie nie znać było słabości, ani kłopotów, taka była ładna i uprzejma. Słyszałam mówiących, iż nikt jaszcze tej zimy takiego nie dał balu. Dzieci narachowałam do dwudziestu, starszych osób nie równie więcej; ja też tylko i Władzio cośmy trochę tańcowali. Emilka i Frania szczególnie raz mazurka poszły; bo się nie można było dzieciom przed słusznemi pannami, a osobliwie przed mężatkami do koła docisnąć. — Przynajmniej żeśmy mieli wyborny podwieczorek: ananasy, winogrona, wszelkie owoce, cukry, ciastka, lody; Frania się tak najadła, że jeszcze na żołądek słaba. Co kolacyi, to żadne z nas nie doczekało, a miał Szowot pysznie wystąpić; jak się tylko inne dzieci rozjechały, natychmiast Frania i Emilka spać poszły; ja, jako najstarsza, chciałam zostać z Władziem do końca, ale nie mogąc tańcować, usnęliśmy szczęśliwie na stołkach... lecz o czem zapominam.... Ach! żebyś wiedziała jaką ja miałam parę! Wystaw sobie, że na tym balu, obok najpierwszych w kraju osób, obok całej
Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/072
Ta strona została przepisana.