elegancyi, były cztery figury, których nikt nie znał. Ojciec, Matka, i dwoje dzieci, dziewczyna i chłopiec. One to były z nami w parze, i nierównie kosztowniej od nas ubrane. Pomimo tych wszystkich świecidełek i klejnotów, wszystko czworo okropnie wyglądali, bez żadnego tonu, bez żadnej edukacyi; każdy się o nich pytał i dziwiono się bardzo dowiedziawszy się o ich nazwisku. Tata zaś i Mama niesłychanie byli dla nich grzeczni; mnie i Władziowi kazali się zaprzyjaźnić z ich dziećmi, a nieznośne dzieci o samych pieniądzach gadały. Przyznam ci się, że mi bardzo było przykro, w takiej być parze. Już to prawdę mówiąc, jakiś nieszczęśliwy był ten bal; nietylko Frania, ale i Mama od niego słaba, a Tata okropnie zmizerniał. Mnie samej nadzwyczajnie smutno; może dlatego, że post, a najpewniej dlatego, że ciebie tu nie ma. — A kiedyż wrócicie? moja Karolino, donieś mi. Tęskno mi bardzo bez ciebie; nie mam nawet z kim otwarcie pomówić; Mama zawsze zatrudniona albo słaba; Władzio rad nie rad siedzi nad naukami. Frania i Kmilka jeszcze małe; wracajże prędko Karolino, do szczerze kochającej cię
Już sześć tygodni nie pisałam do ciebie, droga Karolino, bom była bardzo chora. Wszyscyśmy mieli odrę; ja zaczęłam, najmocniej i najdłużej chorowałam: dotąd nawet biorę lekarstwa, kaszlę jeszcze, oczy mnie bolą i niezmierniem osłabiona. Kochana Mama! co też z nami miała biedy! ale panom to i o zdrowie łatwiej jak innym ludziom; dwóch doktorów codzień u nas po dwa