Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/080

Ta strona została przepisana.

wiem wreszcie, czy zechcesz jeszcze żyć ze mną w przyjaźni?... Ach! moja Karolino! jakżem nieszczęśliwa; cały nasz dom shańbiony, spodlony! Oj! nie bajki, ale szczerą prawdę kobiety nasze mówiły, kiedy ja chorowałam na odrę; tak w samej rzeczy... O Bóże! jakże ja te słowa napisać potrafię?... tak, wyszliśmy na gałgany. Wystaw sobie, że już nic nie mamy, to jest tylko tyle, że nie żebrzemy po ulicach. Tego jedynie brakuje... Ojciec z Mamą zrzekli się wszystkiego dla panów wierzycieli, wsie, pałace, srebra, klejnoty przedali, wszystkich ludzi odprawili. Stoimy tu w Krakowie na przedmieściu, w maleńkim dworku jak szewcy; mamy jednę służącą, jednego lokaja i kucharkę: aż mi się źle robi... Ekwipaża żadnego! i już tak zawsze będzie, jużeśmy bez nadziei!... Czy uwierzysz? Mama sama spiżarnią trzyma, sama się z kucharką rachuje, mnie każe się czasem wyręczać, do piwnicy chodzić, i inne równie podłe czynić usługi; oddała mi bieliznę Frani i Emilki.. mnie? i ja muszę ją rachować, naprawiać, pończochy cerować! Doprawdy żebym sto razy umrzeć wolała. My, których rachowali między pierwszych panów Polski, ja której zawsze słudzy i metrowie mówili, że będę miała przynajmniej milion posagu, i pójde za jakiego księcia, ja, mam chodzić do piwnicy, pończochy cerować? To zniewaga, to hańba, to nieszczęście! Żebym przynajmniej wiedziała dlaczego się to stało? kiedy przez tyle lat byliśmy bogaci, jakżeż się tak odrazu wszystko urwać mogło? wszak nas nikt nie okradł? pogorzeli nie było. A co mnie więcej jeszcze zastanawia? Mama nierównie teraz zdrowsza i weselsza, tak rano wstaje, i tak pracuje i nic jej nie szkodzi. Czasem sumienie mnie trochę gryzie, że jej niechętnie pomagam; ale gdy ją widzę swobodną, krzątającą się około