gospodarstwa, jak gdyby do niego stworzoną była, żałuję tylko że i ja tak obojętnej nie mam duszy!... Frania i Emilka także nic tej okropnej zmiany nie czują, prawda, że jedna ma sześć, druga siedm lat, a ja prawie tyle co one obiedwie razem. Jeden Władzio, który zupełnie moje uczucia dzieli i rozumie; skoro się zejdziemy i jesteśmy sami, płaczemy gorzko. Władziowi najwięcej o to idzie, że ród od tak dawna w Polsce świetny, plamimy zupełnie; on powiada, i słusznie mówi, że gdyby powstali nasi dziadowie z grobu, a obaczyli naszą zniewagę, umarliby drugi raz ze wstydu. Ctekawam bardzo, jak Tata tę hańbę znosi; Tata, który nam zawsze tyle o sławie naszych poprzedników mówił! Jeszcze go tu nie ma! jeszcze w Warszawie te śliczne interesa układa. Dopiero za parę tygodni się obiecuje. Nie ma do czego się spieszyć. Żebym sto lat żyła, nigdy nie pojmę jak można było dobrowolnie z bogactwa przyjść do ubóstwa, z takich honorów do takiej zniewagi? W co my się teraz obrócimy? ja w głowę zachodzę; jak tu patrzeć na ludzi, na panów? Czy był kto odemnie nieszczęśliwszy? Ach Boże! dobry Boże! złituj się! a ty Karolino nie ponardzaj mną, tak jak ja sobą pogardzam. Nie wiem czybym twoję pogardę zniosła, choć widzę, że zniotę wszystko, kiedy żwć mogę w takiem upodleniu.
Żebyś wiedziała, co się z twoją Monisią zrobiło? ale nie będę o niczem mówić przed czasem; wolę wszystko porządkiem opisać, powiem ci tylko:
»Ciesz się! już nie żyję w upodleniu!« Ach! moja jedyna! jakich ja mam rodziców! jaka ta Mama dobra!