Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/095

Ta strona została przepisana.

Kilka miesięcy przepędziwszy ciągle w mieście, i to większą część czasu, w ciasnym pokoiku nad księżkami, podzielałem wesołość przyrodzenia; a jak na błękitnym i jasnym widnokręgu, tak i w sercu mojem żadnej nie było chmury. — Już nie jednę odbyłem przechadzkę z szanownym Plebanem, już niemało nagadałem mu o sobie, nie mniej usłyszałem o parafianach jego, nie jednego w raz z nim odwiedziłem, kiedy dnia jednego po obiedzie oświadczył, że mnie zaprowadzi do bardzo zajmującej i ukochanej od niego rodziny, jeśli rodziną zwać można, Matkę i jedynaka syna. »Domek ich, jest odległy od innych domostw, rzekł: ułożenie odmienne od innych mieszkańców, a prawie ze wszystkich parafian, oni najbliżej serca mojego.« — »Czyżbym ich znać nie miał?« zapytałem się. — »O! znałeś zapewne, odpowiedział ale nie wiem czy dobrze pamiętasz? Ojciec był koszykarzem; na kilka mil w około słynęły koszyki jego, rozwożono je nawet daleko; żył i umarł w domku, gdzie dziś wdowa jego i syn goszczą. Był to człowiek bez nauki, ale rozsądny, nawet dowcipny; a jak cnotliwy!... Utrymywał się jak tzlko można najskromniej ubiór jego choć czysty, był niemal ubogi; od towarzystw i wydatków stronił; dnie całe, czasem i noce ciągłej poświęcał pracy, a tyle miał na swoje koszyki odbytu, że nigdy nastarczyć ich nie zdążył. Słyszałem nieraz innych parafian mówiących (bo tak jesteśmy skłonni do radzenia o sąsiadach): to nie pojęta rzecz, co ten Ernest z pieniędzmi robi? nic pije, nie bałamuci się, nie gra, na żonę i syna nie traci, owszem krótko ich trzyma, oszczędnie żyje, pracuje jak wół, a przecież majątku uzbierać nie może; wszak nie darmo robi? każdy mu za robotę płaci i suto bo piękna. To w tem coś dziwnego święcić się musi? jakieś licho