Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/114

Ta strona została przepisana.

skarbu; było to we czwartek, pierwszego dnia któregoś miesiąca: zaraz więc kasyer tego wydziału posłał mnie i czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć mnie podobnych, już podeszłemu w leciech urzędnikowi. Ledwie nas na swem biurze zrachować zdążył, kiedy może tym miłym brzękiem zwabiona, wbiegła do pokoju piękna młoda kobieta. Była to żona urzędnika, był tu rok pierwszy ich małżeństwa; jak zaczęła gadać o potrzebach domu, o tem, jak jej wielu rzeczy koniecznych niedostaje; jak zaczęła prawić o swojej oszczędności, o przywiązaniu do męża, o jego niepojętej dobroci; ujęty małżonek najprzód sto, potem dwieście, nakoniec trzysta z nas oddalił: ona w okamgnieniu całą tę kwotę białą swą rączką w chusteczkę batystową zgarnęła, rzuciła mu się na szyję, a wołając na głos: »Co to za mąż! co to za mąż!« — wybiegła z pokoju.
Widząc tę radość, słysząc tak miłe słówka, cieszyłam się niezmiernie nadzieją przemieszkiwania u tak wesołego aniołka, ale inaczej się stało. Kwadrans nie upłynął, już połowy nas w jej ręku nie było. Zastałyśmy w jej pokojach osób kilka: była tam modniarka, za dwa kapelusze gazowe, trzy takież czepeczki i jakieś garnirowania, których szczątki już w śmieciach leżały, wzięła towarzyszek moich dziewięćdziesiąt. Żydowi, który za obszycie białe puszkowe brał w zamian takież nieco wytarte z soboli, dodała czterdzieści. Chłopcu z księgarni za pół tuzina francuskich romansów i prenumeratę na dziennik mód paryskich, dała ich pięćdziesiąt; ogrodnikowi, który od kilku miesięcy stroił jej gabinet kwiatami, tyleż; a zresztą, jakby nie słysząc wcale służących, domagających się zatrzymanych im zasług, nalegań rzeźnika, piekarza, mleczarki, lotem strzały wsiadła do powozu