Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/119

Ta strona została przepisana.

srebrnej monecie; przez noc poleżałam w jego szkatułce z wielu towarzyszami; przy jego łóżku stojąc, usłyszałam te słowa, które, obracając się z boku na bok, głośno wyrzekł: »Dałbym ją całą za snu smacznego godzinę!...« Nazajutrz zły, tęskny, wyprawił przyjaciołom małe, jak mówił, śniadanie. Za pięćset obrzydliwych zwierzątek w skorupach i za dwadzieścia butelek szumiącego wina, poszło nas czterysta, a uczestnicy tego śniadania niemniej dlatego, jakem słyszała, obiadu i wieczerzy potrzebowali.
Kupiec, który mnie i towarzyszki moje niósł do schowania, napotkał w sieni jąkąś kobietę, bardzo ubogą, ale czysto ubraną.
— To ty, poczciwa Antonino! — powiedział — jakże ci się powodzi?
— Już z łaski Boga i pana, wykupiłam zastawione przez nieboszczyka sprzęty i szaty — odpowiedziała — ale też grosza nie mam przy duszy, i sześcioro dzieci moich jeszcze dziś nic w ustach nie miały. Wolałabym umrzeć wraz z niemi, niźli żebrać po ulicach, ale tu odważyłam się przyjść, i błagać o jaki zadatek na wziętą od imości robotę.
— Masz trzy dwuzłotówki — powiedział kupiec — nie wejdą one do porachunku, ale ciągle pracuj, i miej żebraninę w ohydzie.
Odeszła uradowana; jam była w tej jałmużnie; drugą z nas trzech mnie wydała: jakże mi dziwno było, mnie, któram dopiero widziała, iż za czterysta mnie podobnych, wielki pan z przyjaciółmi małe zjadł śniadanie, że za jeden takiż sam pieniądz, uboga i pracowita wdowa z sześciorgiem dzieci, przez całe dwa dni wyżyła. Co więcej, weselszą była od niego i smacznie spała... Ja