udarował hojnie; synowi młynarza Raczka zaraz z sobą jechać kazał, a łzy rozczulenia mając w oczach wsiadł do powozu. Zostawił starościnę uszczęśliwioną, długo o czem wspominać miała; długo opowiadać Raczkom, znaczniejszym mieszczanom, sąsiadom, księdzu proboszczowi, jak wszystko tego wieczora szło jej jak z płatka, jak się ciasta udały, nie przegotowały ryby, jak dobrze Marysia utrafiła bijankę, jak król brat rad był wszystkiemu, jadł i pił smaczno, a panowie dworscy jak byli weseli i podochoceni. Lecz w księżnie Wiśniowieckiej widoczna od tej pory zaszła odmiana: smutna, mało mówiąca, nie długo nawet w Kromołowie gościła; udała się do Warszawy a tam zamknięta w PP. Wizytek klasztorze, jedynie postom i modlitwie oddana, zdała się zapominać zupełnie, że matką jest królewską: nie ucieszyła się tem nawet, kiedy jej w niedługim czasie znać dano, że syn jej poślubił sobie Eleonorę, córkę Ferdynanda III. a nim minął rok trzeci, zakończyła życie. Ubolewała nad jej oddaleniem i stratą dobra starościna; ubolewała niemniej nad niedolą i wczesnym zgonem króla Michała; ale jak wyniesienie jego nie miało wpływu na jej życie i szczęście domowe, ta i śmierć w niczem ich nie zmieniła. Jedyne odmiany, jakie zaszły w Kromołowie, kiedy brat jego dziedziczki zszedł z tego świata i z tronu, były te: Maciej Raczek wrócił do pytla, a wesele Anny z Stanisławem Tarłem, które długo dla blizkiego pokrewieństwa przeszkód doznawało, jeszcze o sześć tygodni się zwlekło.