zajęta, że jednozgodnie wszyscy od pierwszej sceny, w Fircyku obraz Węgierskiego upatrzyli. Jakoż lubo Zabłocki bynajmiej tej myśli nie miał, ułożyło się wiele rzeczy ku temu: oba starościce dowcipni, trzpioty, niby filozofy a jak to mówią po prostu, hultaje. Miał Węgierski za swoje, za wszystkie przypinane Bielawskiemu i nam łatki. Częstowano go różnemi przydomkami, Naruszewicz dosypywał soli, czasem i bez miary, nie szczędził i tłustych żartów, a za każdym wierszem do do tych np. podobnym:
Ma tytuł starościca jeszcze od pradziada,
. . . . . . .
Znam go, któżby o tem nie słyszał wietrzniku!
. . . . . . .
Zacina prawda panicz trochę na szulera,
Kocha młode kobietki, lubi winko stare...
wszyscy wykrzykiwali ze śmiechem: »To on — to« on. Dopiero w końcu kiedy Fircyk, długo bałamut, pierwszy raz miłością szczerą się przejmuje i żeni się, wszyscy powiedzieli: »To już nie on — to nie on;« jeden tylko poczciwy Bochomolec wyrzekł: »A może i on takim kiedy będzie.« Po skończonej z zupełnym aplauzem komedyi, król odczytać sobie kazał niektóre kawałki, a między innemi, rozmowę Świstaka z Pustakiem w scenie 1-ej aktu 3-go, z której śmiał się serdecznie, i następujący wyjątek z drugiego aktu, który mi utkwił w pamięci:
Fircyk.
Powiedział Marcialis i ja za nim idę:
Każdy człowiek jak może swoją łata biedę.