więcéj piękną być nie zdoła“); ścigała go wszędzie, czy był w gronie przyjaciół, czy na stepach akermańskich, czy wśród arystokratycznego towarzystwa w Odesie, Moskwie czy Petersburgu, czy wreszcie na szczytach gór Alpejskich... Napróżno starał się rozerwać, napróżno się pocieszał, że, gdy podniesie bardon, „namiętność w zapomnienia pogrąży się toni;“ napróżno przyznawał sam sobie, że ten najnieszczęśliwszy, „kto nie kocha — że kochał, zapomnieć nie zdoła...“. Jeszcze 25-go września 1829 r. (w jedenaście lat po poznaniu się z Maryą), wstąpiwszy na szczyt Splügen (w Alpach), zamarzył o szczęściu, jakiegoby mógł doznawać, będąc tu razem z ukochaną, i nietyle może z goryczą, ile ze smutkiem wołał:
Nigdy więc, nigdy z tobą rozstać się nie mogę!
Morzem płyniesz i lądem idziesz za mną w drogę.
Na lodowiskach widzę błyszczące twe ślady
I głos twój słyszę w szumie alpejskiéj kaskady;
I włosy mi się jeżą, kiedy się oglądam
I postać twoję widzieć lękam się i żądam.
Co więcéj, jeszcze 2 stycznia 1832 pisząc z Poznania do Ignacego Domejki i wzmiankując o dawniejszym tegoż „smutnym“ liście, który odebrał w Rzymie, dodaje: „Było tam kilka słów Maryi. Widok jéj ręki tak mnie upoił, że płakałem jak dziecko. Pierwszy to był płacz od pożegnania się z Czeczottem i Zanem. Nie będziemy już nigdy widzieć się ze sobą. Ale powiedz jéj, że ona zawsze ma w sercu mojém miejsce, z którego nikt jéj nigdy nie usunął i gdzie jéj nikt nie zastąpi“.
Całkiem pospolita kobieta tak silnego uczucia wzbudzićby nie zdołała.
Postarajmy się, obok tych nielicznych świadectw, zmozajkować postać Maryli z dosyć znacznych urywków,