słowa strony pokrzywdzonéj: przyjmujemy je więc z pewną nieufnością. Chcielibyśmy posłuchać także i Maryli. Niepodobieństwo! — musimy się domyślać. Jesteśmy w ogrodzie. Altana: miejsce pamiętne w dziejach miłości. W oknach pałacu czy dworku światło jarzące. Przemknęło się coś w bieli. To Maryla w sukni ślubnéj. A tam daléj oparty o drzewo stoi kochanek blady, zrozpaczony. Ona zrywa gałązkę cyprysu, podaje smutnemu. „To wszystko, co nam tu na ziemi zostaje“ — mówi. Ale to niedosyć. Potrzeba pocieszyć kochanka, wskazać mu jakiś cel wyższy. „Człowiek nie jest stworzony na łzy i uśmiechy“ — powiada. Pomyśl o kraju, o ludziach, twoich spółbraciach, pracuj dla nich; zapomnij o swojém zmartwieniu; zważ na to, że w życiu masz spełnić wzniosłe zadanie. „Ta myśl wielka pomniejsze zapały przystudzi...“ Gdy wymawiała te słowa, które jéj miłość sprowadzały do znaczenia drobnostki, może łzy zalewały jéj gardło, może przeczuwała, że stanie się głazem. Na razie słowa te odzywały się gorzką ironią w sercu kochanka, bo jéj „tchnienie rozwiało już owe kształty olbrzymie,“ został się „cienik, mara blada:“
Zrobiwszy mię komarem — mówi — chce zmienić w Atlasa,
Dźwigającego nieba kamienném ramieniem!..“
Słowa Maryli wydawały mu się szyderstwem, chłodnemi i pospolitemi ogólnikami, które się wypowiada w braku słów serdecznych, gorących. Przebaczmy mu; „tak prędko przebiegł gościniec tak długi;“ zaledwie uśmiechnęło się szczęście, już je musiał opłakiwać; ze szczytu spadł w głębię Gdy miną pierwsze paroksyzmy bólu, uzna prawdę słów Maryli i stanie się bohaterem narodu — nie Gustawem już, ale Konradem. Wówczas