dnéj uczuciowéj Aldonie zrozumieć te wulkaniczne wybuchy!... Gruchać umie miłośnie; lecz krzyk orła dreszczem ją przejmuje. Grobu chciałaby uniknąć, wieniec z róż kładąc na głowie: łzami zagasić pożar miast i wiosek... Konieczności zrozumieć nie może; sądzi, że Walter mocen świat cały zwyciężyć, że wrogów zresztą niéma, bo „ojczyzna jak świat jest długa, szeroka bez końca.“ Stąd obawy męża stara się uspokoić słowy łatwemi: „straże pilnują okopów“ — więc Waltera nikt zabić nie zdoła. „A jeśli nędznéj starości dożyję?“ — pyta Walter — „Bóg nam zdarzy pociechę z dziatek.“ — A jeśli Niemcy napadną, żonę zabiją, dzieci uwiozą daleko i nauczą wypuszczać strzały na ojca własnego? — I na to Aldona miała prędką odpowiedź: pojedziemy daléj w Litwę, skryjemy się w lasy i góry... A jeśli nas Niemiec w górach wyśledzi? „Znowu daléj ujedziem” — mówi niezmieszana małżonka. Dopiero gdy jéj Walter objaśnił, że daléj w moc dziczy się dostaną; ręce załamuje, płacze i pyta: co począć?... W odpowiedzi słyszy słowa Waltera dzikie, okropne, które serce jéj w kawałki, krwią ociekłe, szarpały:
Biada niewiastom, jeśli kochają szaleńców,
Których oko wybiegać lubi za wioski granice;
Których myśl, jak dymy wiecznie nad dach ulatują;
Których sercu nie może szczęście domowe wystarczyć...
Walter patrzył dziko: w tém wejrzeniu Aldona nie znajdowała już dawnéj pociechy. Pamiątki, przeszłość, wszystko splątało się tłumnie w jéj duszy: o niczém już nie myślała; ale „sercem odgadła, że niepodobna zapomnieć...“