chu wyciągnęła rękę i palce skierowała „prosto w Tadeusza oczy“. Namiętność się wzburzyła: zapomniała o konwenansach, o swéj naiwności. Na wzmiankę, że miłość taka jest grzechem, — wybucha gorzką ironią: „Grzechem!“ — powtarza szyderczo — „niewiniątko! baranek!...“ — Nie przebiera w słowach: „ha, języku smoczy, serce jaszczurcze!“ — przyznaje się do swoich planów: „To nic, żem tobą zajęta wzgardziła asesora, hrabię i rejenta!...“ Dotknięta kłamstwem, do którego sama zmusiła ( prosząc o wymówienie raz jeszcze słowa „kocham“), nazywa go podłym, gardzi nim, przeklina, chce wydać światu jego bezeceństwa, ażeby „sztuki“ jego nie zwiodły innych, jak ją zwiodły...
Drugi raz znowu, kiedy nie uzyskała od hrabiego stanowczéj odpowiedzi; kiedy nadrwiła z jego planetarnéj miłości, kiedy już raz przecie pragnęła zostać żoną; daje mu ostrzeżenie pełne groźby, a pozbawione wszelkiéj dystynkcyi:
...Jeśli piśniesz jedno słowo,
Ażeby ślub mój zerwać, to, jak Bóg na niebie,
Że z temi paznogciami przyskoczę do ciebie
I — zdrapię ci policzki i oczy ci wydrę![1]
W tych namiętnych wybuchach pokazuje się natura pierwotna, że nie powiem dzika; wtedy wracają wyobrażenia zaściankowe, nieogładzone wdziękiem sfer wyższych; nieufność, nienawiść nawet do tak zwanego „rodu męskiego“.
Dobrze mi tak, wiedziałam, kto jesteś, — mężczyzna!...
Ale téż ukazuje się zarazem i serce dobre naprawdę, nie chorobliwe jakieś, książkowe, lecz czysto ludz-
- ↑ Ostatni wiersz jest odmianką.