Niechaj pan zawsze z sobą relikwie nosi
I ten obrazek...
Ale nie zapomina i o sobie: „a niech pan pamięta o Zosi...“ Ostatnie wyrazy jéj pożegnania, bardzo proste, powtarzają powszechnie przyjętą formułę:
Niech pana Pan Bóg w zdrowiu i szczęściu prowadzi,
I niech prędko, szczęśliwie do nas odprowadzi...
Zaręczona z Tadeuszem, patrzy mu w oczy nieśmiało; zawsze zgadza się „z wolą nieba i starszych;“ a że jéj mówiono, że musi pójść za Tadeusza, nie robiła żadnych trudności — może dlatego, że to i z jéj wolą nie było sprzeczne... Cóż głównie przemówiło do jéj duszy? Łzy Tadeusza, kiedy odjeżdżał. Te łzy „wpadły jéj aż do serca;“ od téj chwili uwierzyła, że jest kochaną. Ilekroć mówiła pacierz za powodzenie Tadeusza, stawał on zawsze przed jéj oczyma „z temi dużemi błyszczącemi łzami...“ Odtąd wszystko pojmowała tylko w duchu swego ukochanego. Tęskniła zawsze do tego pokoiku, gdzie on ujrzał ją po raz pierwszy; pamięć o nim „jak rosada, w jesieni zasiana, przez całą zimę krzewiła się w jéj sercu;“ jakieś przeczucie mówiło jéj, że znowu w owym pokoiku się spotkają — co się téż i stało. Takie mając myśli, często téż miała na ustach imię Tadeusza. Pojechawszy do Wilna na zapusty, nie bawiła się wcale, tęskniła do Soplicowa; często siedziała zamyślona; panny, widząc jéj usposobienie, mówiły, że zakochana.
„Jużci — powiada Zosia — jeżeli kocham, to już chyba pana.”
Sama zresztą czuje i rozumie swoję rolę bierną.
„Jestem kobietą — rządy nie należą do mnie,“ — odpowiada Tadeuszowi, gdy jéj zaproponował uwłaszcze-