Idzie z hetmanem Żmiją do cerkwi. „Przez otwarte dachu szczeliny wyglądały z kwiatem drżące kaliny“ — mówi poeta. Zdjęła lampę z ołtarza — weszli w lochy podziemne. Trumny; a na nich całuny „gęsto splamione łzami gromnicy.“ Kseni podnosi jeden z całunów: widać „dziecię piękne i żywe.“ Kseni upada do nóg Żmii i mówi:
Luby! niech pop nas połączy skrycie...
Gdy plotę z polnéj róży zawoje,
Wnet drżące liście padają z kwiatu.
Wszystko usycha — wszystko, co moje!....
Hetman nie słuchał i wyszedł. „Ja nieszczęśliwa!“ — krzyknęła Kseni i „śmiech obłąkania połknęła w ziemi cisza grobowa...“
Takie postaci wymykają się zpod rozbioru. Któż ścigać zechce cienie?... Zawiedziona, opuszczona, wzgardzona znika w poemacie — nad grobem znów ją zobaczymy. Znowu oblana złotem słońca promieni — jak cień niepewna. Chce krew z rany u Żmii płynącą zatamować „rąbkiem warkoczy.“ Hetman ostatni raz spojrzał — poznał — lecz nie rzekł ni słowa. Ona ściga „zgasłe wejrzenie Żmii“.... Cisza stepowa, przerywana łzami i łkaniem smutnéj dziewicy... Znowu słyszymy śmiech dziki. Straszna była z tym śmiechem:
Ojciec mój skonał pośród płomieni,
Syn mój jak świeża rośnie kalina...
....Syna w grób zakopię
I krwią mogiłę ojca pokropię.
I tak zrobiła. Podczas pogrzebu hetmana, chodziła ze łzawnicą łzy zbierając, ale kto tam zajrzał, krew zobaczył. I krew „do grobu wylała cieśni...“ Padła... skonała...