cem się dzielę, bo z majątku mego — ruina, a wierzyciele stoją u drzwi moich“. Ten właśnie środek może zmusić Violettę do zrzucenia maski. „Ach brylanty! — woła — gdzie klucze?!“ Brylanty przegrane: — „Przegrałeś moje serce razem z klejnotami” — mówi Violetta z płaczem i gniewem. „Nędza, nędza mię czeka“. „Mnie zaś koń mój czeka“ — odpowiada Kordyan chłodno. „Jedź z djabłem” — ot, i po górnolotnych już słowach... Szyderstwo Kordyana sięga jeszcze daléj: „Ale koń — powiada — ma złote podkowy, za cztery podkowy uczt wyprawię cztery. Pani, czy jedziesz ze mną?... — „Luby, jadę z tobą”. Niepodobna było krócéj scharakteryzować olbrzymiéj przemiany w sercu Violetty. Tymczasem pokazuje się, że koń zgubił podkowy. „Wężu Adamowy!” — woła rozwścieczona. „Ewo moja, Adama zastąpią ci drudzy“. Furya Violetty nie ma już granic. „Niech ludzie z pistoletu kule ci wykradną, niechaj cię głód zabije, zapali pragnienie!“ — woła, odbiegając w ślad za zgubionemi podkowami, Kordyan żegna ją z goryczą:
Prawdziwie, ta kobieta kocha mię szalenie;
Poszła, szukając śladów kochanka po drodze...
Daléj, mój koniu! leć, gdzie zechcesz — puszczam wodze.
I my dla Violetty nie zdobędziemy się na inne słowa pożegnania. Fałsz moralny, obleczony cudną karnacyą, zasługuje na bezwarunkową pogardę, cokolwiekby mówili płaczliwi zwolennicy bezgranicznéj miłości, nie zważający na duchową stronę kobiety... Zwodnicze majaki życia ukazują się tylko wśród posuchy serca w tych głowach, które zamiast mózgu mają „piaszczyste płaszczyzny...“ Żegnaj, Violetto, i ukazuj się nam — jak najrzadziéj...