Gniew atoli, oburzenie, zawziętość niedługo w sercu jéj goszczą i ustępują miejsca uczuciom miększym, jakiemuś rozłzawionemu usposobieniu, które się skarży na swoję niedolę, ale córki oskarżać nie chce, bo nie chce jéj hańby. Jakże bolesne, jak wzruszające są te skargi biednéj, siwéj matki, która próbuje umrzeć, by zapomnieć o wszystkiém, a nie może:
Wiesz ty, za szkaplerza sznurki
Wieszałam się na sośnie skrzypiącéj za gardło;
Drzewo się ułamało...
Głupia, ślepa, wybrałaś gałązkę umarłą,
Gałązkę, córkę drzewa... Żelazna gadzino,
Nie zlitowałaś się ty matki wdowy?
A jabym żyła chleba okruszyną
W twoich pałacach! Niechby twoja ręka,
Sypiąc gołąbkom w trawę żer perłowy,
Nie odganiała od pszenic ziarenka
Zgłodniałéj matki. — Wygnać w las na burze!
Wypędzić matkę!... Upadłam w kałużę
I grom czerwony wyjadł z powiek oczy,
Wyjadł do szczętu...
I wtedy jednak kocha swą córkę: „Ach, gdybyś ty mię z grobu chciał ocucić, wołaj Bladina!...“ Nietylko jednak słowem, ale i czynem da dowód téj nieograniczonéj, przepaścistéj miłości, która nie zważa na nic, ani na sprawiedliwość, ani na upokorzenie, ani na zbrodnie ukochanéj; bo ona tak już zapełniła serce, że nic się w niém więcéj pomieścić nie zdoła.
Wdowa zasłyszała coś o tém, że na tronie zasiadła młoda i piękna królowa; a że już dawniéj z naiwnością dziecka chciała się udać do króla, ażeby miłość córce nakazał, więc teraz udaje się tém ochotniéj do kobiety, przypuszczając, że ona lepiéj jéj serce, jéj cierpienia zrozumie i życzeniu jéj uczyni zadość. Staje przed