chanego. Znajduje go. Ach! wtedy nie wie już co zrobić: rękami białemi targa swe włosy i oczy zakrywa; usta jéj drżą; cofa się i znów niepewnym stąpa naprzód krokiem. Wszystko napróżno! — ona musi paść w jego objęcia; ona musi zawołać głosem złamanéj dumy a rozszalałego serca:
Słuchaj, nie wiem, kto ty jesteś,
Ale przez twoje ręce pragnę skonać,
Ale przez twoje ręce — być zabitą,
A przez twe oczy tak smutne — płakaną,
A przez twe serce czyste — przebaczoną...
Czy ty masz sztylet? — o daj! o daj!
Sztyletu żąda, bo może w oczach Gianiego nie wyczytała miłości i przebaczenia, chociaż ją słowami o tém zapewniał...
Po téj ciągłéj, wrzącéj gorączce następuje strętwienie. Zwykły-to objaw u natur gwałtownych. „Jestem jak kamień — powiada Beatryks — najlepiej do serca kochanka przemawia grób”. Tu zadamy pytanie, dlaczego kochankowie porozumieć się nie mogli?... Czyż wina w tém jedynie popędliwego charakteru Gianiego — czy obojga tych dziwnych, namiętnych ludzi, którzy nie znają zwyczajnego kroku rozumowania — skaczą tylko lub latają po urwiskach... Pytanie to stawiamy przyszłym komentatorom całego dramatu — dla nas ma ono podrzędne znaczenie. Idziemy daléj. Beatryks sama przyznaje się do popełnionéj zbrodni; w więzieniu przecież myśląc, że uratuje rodzinę, zaprzecza jéj przed sądem! „Sumienie jéj bezsenne“ czuwa ciągle; marząc o kochanku, przywołuje myśli rozpierzchłe „jak gołębie w upał źródlanéj wody upragnione“. Wyobraźnia stawia jéj zawsze przed oczy obraz ukochanego. Beatryks mówi do Dorydy: „Po-