Nie mogąc ukochanego przejąć dla siebie miłością, zemstę mu przynajmniéj gotuje. Zmienia go w wierzbę płaczącą. Lecz cóż jéj po bezduszném drzewie? Obiecuje mu wszystko, czego tylko zapragnie. On chce być królem dzwonkowym „w koronie, z jabłkiem w lewéj, z berłem na prawicy”. Goplana każe djablikom pożyczyć purpury u zorzy, pereł u róży, szafiru u chmury, złota ze świtu; a nić tęczową zawieszoną gdzieś w niebiosach pochwycić i okryć nią Grabca jak płaszczem. Wreszcie dała mu prawdziwą koronę Popielów. Ale w ciągu téj miłości zaszły plątaniny w życiu polityczném narodu, których główną i najważniejszą przyczyną była Goplana. Tak poplątała ludzkie czyny, że bogu-mścicielowi należało tylko „wziąć grom i upuścić na ludzkie dzieła i winy“. Musi więc uciekać w okropną krainę, gdzie słońce „jak gasnący żar,“ gdzie księżyc jak twarz upiorów... Rozstaje się więc ze wszystkiemi, którym rozkazywała; oni jéj towarzyszyć nie mogą; a sama żegna nas słowy:
Gdy się żórawie podniosą,
Uchwycę się szarfy końca
I w błękit polecę blada!
Blada jak miesiąc od słońca,
Lekka, jak liść, co opada.
Lecz nad mury gnieźnieńskiemi
Lecąc, zaśpiewam smutne pożegnanie ziemi!
Czar się rozwiał. Prysł obłok — jak w Fauście Goethego. Znikły mary — igraszka naszéj wyobraźni. Chwila zabawy minęła. Obudziliśmy się ze snu dziecięcego, do którego ukołysał nas fantastyczny duch poety. Wracamy do rzeczywistości.