„babilońska królowa,“ okradłszy małżonka z klejnotów (przypominamy sobie Kupca Weneckiego), schroniła się w ręce Bolesława. Wyszła z okna „w miesięczną osrebrzynę“ i prawie stanęła na dachu, rumieniąc dachówki „światłami“ swych oczu: „nogę stawiała na blaszanych smokach, jak duch na srebrnych widmach i obłokach...“
Z zakresu miłości czysto-zmysłowéj jestto może najgorętszy obraz, jaki w poezyi naszéj oryginalnéj wykazaćby się dało. Niczego tu nie brakuje: ani powabów ciała, ani wonnéj, upajającéj atmosfery; ani głosu syreny; ani pociągającéj ponęty zakazanego owocu... Ogród zamknięty „na małżeńskiéj skale“ został otwarty; wkradł się złodziéj, który pozrywa wszystkie jabłuszka... Płomienie otaczają nas zewsząd; jesteśmy nad wulkaniczną przepaścią, wpadamy w nią. Nic już nie zdoła okiełznać zmysłów potęgi!...
Poznajemy w tém Słowackiego. Kocha się w ostatecznościach. Z fantastycznego idealizmu przerzuca się odrazu, bez przejścia, w krańcową zmysłowość. Nie zna stopniowania. Bolesław przeklina wprawdzie swe zaślepienie; ale go nie żałuje, bo oprzeć mu się nie potrafi. Jak elektrycznym strumieniem — związani, skrępowani jesteśmy płomiennym kolorytem poetycznego malowidła: zostajemy pod zaklęciem czaru, jak owo skamieniałe państwo Popiela... Potrzeba nam głosu „globowego anioła,“ ażeby w nas równowagę uczuć przywrócił. Tym aniołem będzie budząca się w nas świadomość, że rozkiełznane podrażnienie zmysłów nie może być ideałem szczęścia na ziemi; że wymagania ducha są równie silne jak popędy ciała...
∗
∗ ∗ |