Niż wy w niebiosach. Nie lękam się wzroków
Waszych tęczanych i skrzydeł z płomienia;
Jak wy dziś płynę wśród światła potoków,
Jak wy wznieść mogę nieśmiertelne pienia.
Tę, którą kocham, płaczącą widziałem:
Łzą rozrzewnienia powrót mój witała.
Odtąd sam cały nazawsze skonałem,
Bom zlał się z duszą téj, która płakała.
W jesieni 1840 wrócili do Włoch; na północy robili spólne wycieczki i odbywali przejażdżki po jeziorach... Potém Zygmunt jedzie sam do Neapolu i w wierszach tam pisanych wyraża swoje smutki i tęsknoty. To marzy o śmierci i chce do ukochanéj duchem przylecieć, być dla niéj gwiazdką, falą, listkiem lub błyskawicą wśród burzy; to znowu mówi, że chciałby na jéj ręku skonać a następnie spoczywać nie pod duszném sklepieniem murów klasztornych, ale na polu otwartém i zieloném, pod błękitem niebios...
Rok 1841 cały prawie przeszedł znowuż we Włoszech czasem samotnie, najczęściéj w towarzystwie Delfiny. Stan ducha poety, szczególniéj w marcu i kwietniu, był straszny. Opętał go „szatan melancholii“. Donosząc o tém Sołtanowi, powiada (21 maja); „Tak-em zmarniał i zniszczał na duchu, że ani myśli mi już ani słów nie staje na opisanie wewnętrznéj tęsknoty, coraz gorzéj mną owładującéj i rugującéj z rzędu ludzi do trzody kretynów... Wiele trosk i niepokojów, téj zimy doznanych, przyłożyło się do wprowadzenia mnie w tę głupotę i nicość; męczyłem się, męczyłem, póki sił stało, wreszcie siły opuściły i zostałem na wzór szkieletu umysłowego, porzuconego w przestrzeni ducha“. A w miesiąc potém, opowiedziawszy Sołtanowi o rozbiciu się okrętu Polluks, dodaje: „Gdym się o tém rozbiciu dowiedział, żałowa-