Strona:PL Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego (Piotr Chmielowski).djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.

W każdym innym atoli razie Maryna jest dumną i zimną. Płomieni Agaj-Hana nie odczuwa; pamięta o swéj wielkości, pomiata nim jak niewolnikiem, jedném słowem, jedném skinieniem umie dumę jego na proch zetrzeć. — „Dobrze waszmości grać na cymbałach i kotłach gwoli naszéj zabawie; ale waszmość pamiętaj, kto jesteś a kto ja“. „I ja kiedyś byłem wielkim — wyznaje Zarucki — i mnie dnie pychy się zdarzały: ale nigdym czy w złych czy w dobrych losach twéj nie zrównał duszy”. Będąc już w mocy Agaj-Hana, ani na włos nie zmniejsza swéj dumy. „Losem wojny — mówi surowo — w ręce sługi swego dostała się pani; ale nie przeto znikł rozdział między carową a giermkiem“. — „Sama jesteś wśród hufców moich“ — robi uwagę Agaj. — „Wiem o tém, że sama, i dlatego na śmierć się gotuję” — odpowiada dumnie Maryna. Przypomnieniem dobroci swojéj nie wzrusza się wcale; myśli wciąż o jedném — o władzy. Agaj-Han chcąc ją rozczulić, opowiada, jak raz podczas biesiady „na śnieg obrusu“ spadł motyl przed jéj puharem, ona do ust go przytuliła, oddechem obwiała, głosem nęciła, by ożył. „Zważ sama — dodaje — owadowi miłosierna, nad człowiekiem nie chcesz mieć litości!...“ Maryna odpowiada mu chłodno: „Waszmości w pamięci motyl, a z pamięci wypadło, żeśmy otoczeni wrogami i że Igor Zarucki czeka na mnie za temi bramy”...
Ufna w piękność swoję i skry oczu, które chyba wraz z życiem zagasną, niczém się nie zraża, na nic się nie skarży. Raz tylko jeden widzimy ją rozczuloną — wśród nędzy — śmiercią dziecka. Pieczara za Jaikiem. Na łożu „z mchu“ ciśnie Maryna dziecię do piersi. „Sklepienie jaskini zakrąża się nad nią, tu i owdzie draśnięte blaskami płomienia, dogorywającego na szerokiém