ojca, który dla syna przebaczy matce; w razie przeciwnym — przeklina. Mówi o przebaczeniu jakby o rezczy zwyczajnéj, jakby nie ona była ofiarą... Miłość prawdziwa! Czoło jéj „na którém zawsze myśl spokojna, witająca, uprzejma przezierała, teraz pochylone; myśl jéj poleciała gdzieś w nieznane obszary; marzy o mężu „i błąka się biedna i płacze“; dusza opuściła jéj ciało i wstąpiła do głowy“. Chciała się zrównać z mężem — oszalała Teraz wszystko już pojmuje, rozumie, — wygra, wyśpiewa, wypowie. Morze, gwiazdy, burza, — oto zwykli towarzysze jéj napowietrznych podróży po krainie myślenia. W jéj duchu zrobił się przewrót okropny. Marzy o tém, coby było, gdyby Bóg oszalał: „Wszystkie światy lecą to na dół to w górę — człowiek każdy, robak każdy krzyczy: ja bogiem — i co chwila jeden po drugim konają; gasną komety i słońca. Chrystus nas już nie zbawi, krzyż swój wziął w ręce obie i rzucił w otchłań“... Cieszy się, że synowi skrzydła przypięła, że go „posłała między światy, by się napoił wszystkiém, co piękne i straszne i wyniosłe“. Do zupełnego szczęścia, do wszechwładztwa w poezyi, brakuje jeszcze jednego: nie zna bitwy. Pragnęłaby się jéj przypatrzyć — ujrzeć i opisać. Na samę myśl tłoczą się do ust wyrazy: trup, całun, krew, fala, rosa, trumna.
Słowa jéj jednakże smutne, bo w sercu jasności, światła niema. „Kto jest poetą, ten nie żyje długo“, — powiada głosem pełnym przeczuć grobowych, wśród których ciągle przebywa. Losowi swemu poddaje się spokojnie, z rezygnacyą, bez wybuchów gwałtownych, bez narzekania:
Nieskończoność mnie obleje;
I jak ptak w nieskończoności