szukać drogi prawdziwéj. Dusze takie stają się częstokroć pastwą nie wielkich, wzniosłych — lecz dość powszednich jednostek.
I znowu ofiara i znowu łzy straszne, piekące, które spadają na serca ludzi kamienne. Rozgrywa się przed oczyma naszemi dramat, przypominający, jako harfy echo dalekie, okropne tortury Dyany w „Niepoprawnych“ Słowackiego. I tu ojciec zmusza córkę swoję jedyną do wstrętnego zamęścia — tylko z innego powodu. Położenie jéj stokroć gorsze, bo zabijają w niéj ducha. Nie rozkaz wprawdzie, nie przekleństwo ojca zmusza ją do poświęcenia swéj miłości, swego ukochanego, do zgodzenia się na oddanie ręki obcemu, nienawistnemu człowiekowi; — potężniejsze argumenta na wolę jéj uderzyły i starły ją na miazgę. Na niéj kończył się ród starożytny, sławny w dziejach. Książę, z obcego plemienia, zięć przyszły, obiecywał przybrać imię narzeczonéj, przyprowadził tysiąc rycerzy pod zamek i wołał do ojca: „oto będą twoi!“ Ojciec zachwiany w zasadach, namiętnie pragnący przedłużenia swego rodu, ukląkł przed córką i dłoń jéj na swoich siwych włosach położył. Krew rozrywała mu skronie; na czole jego widny był konający sen życia całego, mara wielkości i panowania... wzdychał i skarżył się na jedyne dziecię, że go strąca do