Strona:PL Kochowski-Psalmodia polska 037.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Osusz Panie, albo podnieś w górę nawałności morskie; albo przeprowadź suchą nogą, jakoś sam deptał wody tyberyackie.
Zewsząd źle! zdrowie mir wypowiada, zmysły tępieją, choroba śmiercią grozi; ale nadewszystko tęsknica trapi, która ze złego sumnienia pochodzi.
Teraz dopiero postrzegam, że życie ludzkie nie jest żywotem, ale pojazdem do śmierci, i męczeństwem jednem, którego z nas ze samych przyczyna.
Cudowna — nie wiedziałem żem miał na świat przyjść, a pewien zostaję, że z niego odejść muszę; a kiedy, i jako, to przedemną zakryto.
Setne lata sobie zamierzamy, winszuje drużyna, obiecują pochlebcy; niechajże lada gorączki upał przypadnie, aż on kwiat schnie, więdnieje, niszczeje.
Zda się żyjąc, że przyrasta wieku, a codzień go znacznie ubywa; bo im dalej w lata idziemy, tem się coraz bliżej śmierci przymykamy.
Życież to jest, czy cierpienie pytam? Albo że u gramatyków słów pożyczę, akcya czy pasya; żyję swobodnie, używam rozkosznie, wszystkiego mi dostaje.
A jakoż żyję kiedy mię choroby, nędza, kłopoty gryzą, przygody tępią, ubóstwo frasuje, młodość wynosi, starość krzywi, a potem leda defekcik do grobu odeśle.
A ja przecie biedę cierpiąc chwalę, w ucisku nie stękam, w zgubie nie trwożę się; a kubkiem słodyczy światowej opojony, na śmierć się i jej okoliczności nie oglądam.
Nie oglądamci się ja na nię, ale ona o mnie pomni, kiedy mię chorobą jak zawiłym rokiem obesławszy, na straszny trybunał boski gotować się każe.
Cóż dalej czynić? Szukam u dobrych przyjaciół rady; nie znajduję; ale i znajomi, i poufali druchowie, jakoś już odemnie stronią.
Rodzina i krewni tylko zaglądają nazierkiem, z wierzchu płaszczem pokrywając chciwość puścizny.
Mała w ludziach nadzieja, więc pójdę do obrony i munimentów, ale i te nie dobrze tuszą, pogluzowane nieprawością.