— Naostatek — pośpieszył poczciwy Bolek, lękając się ustać w pół drogi — życie prowadzi, o którém przed panią mówić mi nie podobna...
Oczy pani Dziembinéj zabłysły, właśnie radaby była coś o tém posłyszéć z ust ładnego chłopca, ale nie śmiała go pytać...
— Ideałem dla niego — dokończył skromnie Bolek — są wyrzutki społeczeństwa... nieraz... ale tego mówić przed panią nie mogę...
— Po cichu! — szepnęła radczyni.
— Nie czyni z tego tajemnic, żyje z najostateczniejszą rozpustą... Co tydzień u niego nowa twarzyczka w mieszkaniu gospodaruje.
Pani Dziembina zarumieniła się mocno.
— Zaklinam tylko panią — ażeby to zostało tajemnicą...
— O! bądź pan spokojny! — odparła wychodząc już do salonu gospodyni. Z progu rzuciła ostre wejrzenie na doktora, który wcale się nie domyślając jak go tu odmalowano, swobodnie rozmawiał, śmiejąc się z panną Emmą. Matce, po tém co słyszała, zbliżenie się tego człowieka do jéj dziecięcia było nad wszelki wyraz przykrém, odwołała natychmiast Emmę.
Oddawszy tę przyjacielską posługę doktorowi, Bolek się czuł w obowiązku zbliżyć do niego i przywitać, aby zatrzéć wspomnienie rozstania wieczornego na trotuarze. Bazyli ze zwykłą swą pogodą na twarzy pomówił z nim trochę, nie okazując po sobie, ażeby pamiętał ostatnie spotkanie.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
— 96 —